Pod naporem styczniowej ofensywy, w obliczu
bezpośredniego zagrożenia Poznania, w sobotę 20 stycznia
1945 roku nastąpiła nagła ewakuacja cywilnej ludności
niemieckiej.
Poznański dworzec stał się widownią dantejskich scen.
Naprawdę brak innego określenia by opisać tragizm
ogarniętego paniką tłumu Niemców szturmujących, w
obliczu groźby okrążenia miasta, ostatnie pociągi na
Zachód.
Już następnego dnia w niedzielę 21 stycznia niektórzy
mieszkańcy Junikowa, zwłaszcza ogrodnicy, zaczęli wracać
do zabranych im, a teraz opuszczonych przez Niemców
domostw i posiadłości. W poniedziałek rano dowódca
„twierdzy Poznań” gen. Mattern wizytował przygotowania
obronne odcinka junikowskiego. Widziałem go na narożniku
ul. Grunwaldzkiej i Junikowskiej, jak w otoczeniu
oficerów Wehrmachtu wysiadał z samochodu, by udać się
ul. Ścinawską na rozległe pola rozciągające się pod
Marcelińskim Laskiem. Jeszcze tego samego dnia
rozwieszono podpisaną przez Matterna odezwę do "Ludności
miasta Poznania" wzywającą do opuszczenia miasta. W
odezwie ostrzegano mieszkańców o niemożliwości
zapewnienia im wyżywienia i bezpieczeństwa.
23 stycznia wtorek. Wielu mieszkańców, zwłaszcza ul.
Grunwaldzkiej, zbudziły odgłosy kilofów i łopat. Okazało
się, że Niemcy w niektórych strategicznych punktach,
przygotowywali stanowiska dla karabinów maszynowych i "Panzerfaustów".
Wśród mieszkańców Junikowa szerzyły się dochodzące z
różnych stron alarmujące wieści. Najczęściej były one
sprzeczne ze sobą. Na przykład ktoś słyszał, że Rosjanie
dotarli do Swarzędza, inni, że Poznań jest już okrążony.
W takiej sytuacji co przezorniejsi mieszkańcy dokonywali
ostatnich zakupów kartkowych racji żywnościowych.
Tymczasem w ciągu dnia, z każdą godziną, wzmagały się
złowieszcze odgłosy artyleryjskiej kanonady, która nie
tylko nie ustawała, ale potęgowała się przez całą noc.
W środę rano do niektórych Junikowian przybywali
przerażeni uciekinierzy ze śródmieścia. Od nich
dowiedziano się, że w śródmieściu spadają już pierwsze
pociski.
W wielu punktach Junikowa przygotowywano stanowiska
bojowe, a na wielu ulicach pojawiły się patrole
żołnierzy "Volkssturmu". Przerażeni i zdezorientowani
pytali napotykanych Polaków o aktualną sytuację. Przez
cały dzień trwała kanonada i naloty. Podczas jednego z
nich można było widzieć wybuchające bomby na Łazarskim
dworcu i wylatujące w powietrze szyny. Osobiście
obserwowałem przez kilka chwil jak na bezchmurnym niebie
toczyły walkę powietrzną myśliwce. W pewnym momencie za
jednym z nich pojawiła się czarna smuga dymu, przy
akompaniamencie przeraźliwego ryku silnika,
zwiastującego jego koniec.
Nocami jaśniały nad miastem złowrogie łuny. Szczególnie
intrygująca była łuna nad Rudniczem, a ściślej nad
zabudowaniami cegielni p. Szymańskich. Niepokojące, lecz
niedokładne wieści przenikające z tych stron mówiły o
pożarze magazynów, to znów o czołówce Rosjan, która
przedarła się na te tereny. Długo nie wiedziano co tam
się stało, gdy nagle któregoś wieczoru, w groźnej
scenerii śniegu i siarczystego mrozu, dotarła na ul.
Krośnieńską spora gromada mieszkańców Rudnicza z dziećmi
na rękach. Okazało się, że tzw. Hutę zajęli Rosjanie i
trwają tam walki, a Niemcy nakazali ludności ewakuować
się w te właśnie strony.
W sobotę 27 stycznia zaznaczyła się jakaś wzmożona
aktywność Niemców. Na ulicy Krośnieńskiej pojawili się
żołnierze niemieccy w białych hełmach, okryci białymi
pelerynami. Dwaj z nich ciągnęli na zwykłych dziecięcych
sankach rannego kolegę. Wieczorem Niemcy ze stanowisk
przy nasypie kolejowym przenieśli się do domów wzdłuż
ul. Krośnieńskiej. Mieliśmy wtedy wizyty frontowych
żołnierzy. Byli załamani, zmęczeni, zmarznięci i głodni.
Mówili, że żywność zostawili w pośpiechu przy torach,
skąd byli zmuszeni wycofać się. Posilali się ziemniakami
z solą. Niektórzy z nich próbowali grać na pianinie.
Wspominali swoje rodziny. Twierdzili, że jutro należy
spodziewać się innych odwiedzin. Od czasu do czasu
przybiegał do nich oficer. Mówił o pojawieniu się
rosyjskich czołgów, o ataku którego spodziewają się w
każdej chwili.
28 stycznia niedziela. Rano przyszli do nas Niemcy z
wiadomością, że w nocy odparli atak Rosjan, a niemieckie
radio nadało właśnie komunikat o silnych walkach na
terenie Poznania. Przed południem, właśnie gdy mieliśmy
zasiąść do posiłku, zaatakowali Rosjanie. W jednej
chwili zdawało się, że cały świat zawirował . Huk
rozrywających się pocisków, przemieszany z terkotem
karabinów maszynowych poderwał odpoczywających w
mieszkaniu Niemców. Niektórzy z nich nie chcieli jednak
wychodzić, dopiero interwencja oficera z pistoletem w
ręku zmusiła ich do podjęcia walki. I wtedy przeżyliśmy
chwilę grozy, gdy oficer stanął w drzwiach skierowując w
naszą stronę dwa pistolety. Stał tak przez chwilę jakby
się wahając.
W pewnym momencie po słowach "Aufwiedersehen" opuścił
dom. Domownicy natychmiast zbiegli do piwnicy i tam w
modlitwie przed figurą Matki Bożej, przeczekali
najgorsze chwile.
Wreszcie w obejściu pojawił się pierwszy rosyjski
żołnierz. Nie zwiastował on jednak końca udręki.
Ewaryst Czabański