Junikowianie, podobnie jak
wszyscy mieszkańcy Poznania i całego Kraju Warty,
przeżywali aż pięć Świąt Wielkanocnych pod niemiecką
okupacją. Warto cofnąć się pamięcią do owych smutnych
czasów, by choć na chwilę uświadomić sobie jak
obchodzono je wtedy w Junikowie.
Pierwsza wojenna Wielkanoc w 1940
roku jeszcze niewiele różniła się od dawnych. Było
święcenie potraw. Była tradycyjna Msza św. rezurekcyjna.
Nawet z żywnością nie było wówczas najgorzej. Zabrakło
jednak tak charakterystycznych dla Junikowa zwyczajów
związanych z tym świętem. Zamiast wesołego pochodu z
niedźwiedziem, po ulicach krążyły patrole niemieckiej
policji. Wielu mieszkańców opłakiwało poległych, wielu
żyło w niepewności o los zaginionych czy też
aresztowanych. Wszyscy żyli jednak niezłomną nadzieją,
że i dla nich zaświeci kiedyś słońce. Nikt jednak nie
przypuszczał wówczas, iż najgorsze jest jeszcze przed
nimi.
Już następne Święta
Zmartwychwstania Pańskiego różniły się od poprzednich
diametralnie. Po aresztowaniu i wywiezieniu do Dachau
ks. proboszcza Leonarda Gierczyńskiego, zamknięto
kościół. Nie święcono już potraw. Aby uczestniczyć we
Mszy św. trzeba było iść bardzo daleko, bo aż do
kościoła Matki Boskiej Bolesnej na Łazarz. Warto też
wiedzieć, że był on jednym z dwóch kościołów na cały
Poznań wyznaczonych dla Polaków. Na drzwiach kościoła
wisiała emaliowana tabliczka z napisem: "Polnische
Kirche". Mimo tak wielkiej odległości pokonywanej
pieszo, Junikowianie licznie chodzili na Msze św.i to
nie tylko w Wielkanoc.
Aby odprawić spowiedź wielkanocną
trzeba było czekać godzinami w kolejce do konfesjonału,
gdzie słuchał niestrudzony i zawsze cierpliwy, jedyny
jaki ostał się w tej parafii, ks. proboszcz Frankiewicz.
I proszę sobie wyobrazić, że ludzie czekali. Ale było to
pokolenie nie skażone jeszcze materialistyczno –
hedonistycznym bakcylem.
Po powrocie z kościoła w
junikowskich domach zasiadano do tradycyjnej święconki.
Ale właśnie, co to była za święconka? Dla lepszego
zrozumienia twardych realiów tamtych czasów, trzeba
zrekonstruować pokrótce sytuację żywnościową
junikowskich mieszkańców.
W 1940 roku nie odczuwano jeszcze
głodu, gdyż żywność sprzedawano wówczas na wolnym rynku,
bez kartek. Dopiero na mocy zarządzenia Artura Greisera
z dnia 7 lutego 1941 roku objęto reglamentacją wszystkie
produkty rolne, a od 15 lutego tegoż roku sprzedawano
mięso i przetwory z niego oraz masło, margarynę i olej
tylko na kartki żywnościowe. Trzy miesiące później, to
jest 5 maja 1941 roku system kartkowego przydziału
żywności obowiązywał także dla innych artykułów, jak na
przykład pieczywa, mąki, kaszy itp., a od 15 grudnia
1941 roku również marmolady. Kartki żywnościowe wydawano
w Wirtschaftsamcie, który urzędował w domu p. Rapiora
przy ul. Junikowskiej.
Tygodniowe normy przydziałów
żywności dla dorosłych w okresie od 1941 do 1944 roku
włącznie kształtowały się w zasadzie niezmiennie, z
drobnymi odchyleniami w poszczególnych latach.
W 1942 roku wyglądały one
następująco: Tygodniowy przydział: margaryny wynosił dla
Polaków 100gram, mięsa wynosił dla Polaków 200 gram, dla
Niemców 300 gramchleba dla Polaków 1000 gram, dla
Niemców 2000 gram twarogu, dla Polaków 31,2 gram, dla
Niemców 37,5 gram cukru, dla Polaków 225 gram, dla
Niemców 259 gram mleka chudego dla Polaków 0,87 litra,
dla Niemców 1,75 litra ziemniaków dla Polaków 3000 gram,
dla Niemców 3000 gram kaszy zbożowej, dla Polaków 37,5
gram, dla Niemców 37,5 gram masła, dla Polaków nie
przewidywano, dla Niemców 207,5 gram jajek, dla Polaków
nie przewidywano, dla Niemców 1 sztuka czekolady, dla
Polaków nie przewidywano.
Najwyższe racje żywnościowe przyznawano w Kraju Warty
Niemcom. Oprócz reglamentowanej żywności otrzymywali oni
jeszcze dodatkowo owoce cytrusowe, winogrona, owoce
krajowe, słodycze.
W znacznie gorszej sytuacji
znajdowali się Polacy. Ustalone dla nich normy
wyżywienia były o ponad 200 kalorii niższe aniżeli
ludności niemieckiej. Nie korzystali też oni z żadnych
dodatkowych przydziałów żywności, z wyjątkiem niewielu
osób zaliczonych do kategorii ciężko pracujących.
Od 10.IV.1940 roku wprowadzono
zakaz uboju zwierząt, bez zezwolenia władz. Ludność
polska nie mogła też kupować ryb, warzyw, pszennego
pieczywa. Wszelkie zdobywanie żywności ze wsi było
niemożliwe, ponieważ na każdy wyjazd poza obręb miasta
trzeba było mieć specjalną przepustkę, a częste kontrole
policyjne na drogach wychwytywały każdego, kto próbował
przemycić żywność do miasta.
W takiej to sytuacji olbrzymia
większość Junikowian cierpiała głód, który tylko w
pewnym stopniu łagodziły skromne plony warzyw z domowych
ogródków, lub też drobna przydomowa hodowla drobiu lub
królików.
Co zaradniejsi mieszkańcy
Junikowa wymyślali też różnorodne zastępcze artykuły
żywnościowe. Starsza generacja naszych mieszkańców
doskonale przypomina sobie placek z gotowanych, tartych
ziemniaków z dodatkiem mąki, cukru, olejku migdałowego.
Placek ten, lukrowany nawet, pieczono przeważnie na
święta.
Kto dziś z młodych Junikowian
uwierzy w to, że przyrządzano w owych latach wątrobiankę
z płatków owsianych? Gotowane płatki owsiane
przepuszczane przez maszynkę do mięsa mieszano z gęsto
rozpuszczonymi drożdżami piekarniczymi. Dodawano trochę
tłuszczu, majeranku i soli. Taką to namiastką
wątrobianki, bo w smaku rzeczywiście trochę ją
przypominała, smarowano chleb.
Smaczny i zdrowy był też razowy
chleb, wypiekany w "Bratkaście". Zdobyte gdzieś
okazyjnie ziarno żytnie moczono, mielono maszynką do
mięsa lub śrutowano (w przypadku ziarna suchego) w
młynku do kawy. Dodawano trochę mąki, kwasu chlebowego,
soli i wypiekano.
Często artykuły spożywcze
nabywane przez polską ludność były gorszej jakości. I
tak sprzedawano kiełbaski tzw. Gemüsewurst. Były one
znaczone fioletowym, podłużnym paskiem. Można je było
kupić na kartki w podwojonej ilości. Z czego były one
przyrządzane, że specjalnie je znaczono – nie wiadomo.
Mieszkańcy Junikowa chętnie je
nabywali, zwłaszcza w okresach świąt, bo było ich więcej
i można było zaspokoić głód. Można też było, zamiast
należnej na kartki marmolady, nabyć w zwiększonej ilości
jej namiastkę tzw. Brotaufstrich, czyli smarowidło do
chleba, wyprodukowane z brukwi i marchwi, osłodzonej
rakotwórczą sacharyną.
Znając już warunki żywnościowe
mieszkańców Junikowa, możemy wyobrazić sobie menu
tradycyjnego śniadania wielkanocnego. Chciałbym też
podkreślić, że mieszkańcy naszego osiedla mimo ciężkich
wojennych czasów, nie przestawali być ludźmi gościnnymi,
z tym tylko, że w owych latach do dobrego tonu należało,
aby goście przynosili ze sobą swoje racje żywnościowe.
Święta Wielkanocne spędzano
przeważnie w domach, komentując wydarzenia wojenne, lub
też opowiadając sobie co najciekawsze i dosadniejsze
kawały polityczne.